![]() |
tak było. potwierdzone info |
Tak też zrobiłam.
(uwaga sporo czytania!)
Przyznam szczerze, że ten remont chodził za mną już od dłuższego czasu. Jednak ciągle odkładałam to na później. A bo słońce świeci, a bo mnie w palcu strzyknęło, a bo mi oko lata. Jestem niekwestionowanym mistrzem w wymyślaniu wymówek. Tym razem już się nie mogłam doczekać. Z grubsza uprzątnęłam. Zrobiłam też naczelne oględziny majątku i posiadania. Po czym spakowałam do worka, jakąś połowę tego sentymentalnego gówna i wyniosłam na śmietnik. Przewróciłam na bok materac, przesunęłam palety. Znalazłam pod tym moim łóżkiem wszystko, od zaginionej wieki temu ładowarki, kończąc na skitellsach i kawałkach czekolady. Bóg jeden raczy wiedzieć co czekolada robi pod moim łóżkiem! I wcale nie jest tak, że żrę do poduchy.
Obłożyłam podłogę folią malarską, przesunęłam meble. I zaczęłam się bawić w alchemika. Z zielonej farby i czarnego barwnika stworzyłam piękny grafitowy kolor. Normalnie mucha nie siada. Wzięłam zatem pędzel w garść i już miałam wykonać pierwsze pociągnięcie, kiedy naszła mnie nachalna myśl. Muszę zabezpieczyć rogi, żeby za linię nie wyjść. Ba, rogi, toć muszę całość styku linii jakoś uratować. Moje wrodzone lenistwo, zadrżało na samą myśl, o ogromie pracy, jeśli bym tego nie zrobiła. Rzuciłam się zatem w te pędy, wygrzebać taśmę papierową. Okazało się jednak, że takiej w całym naszym rodzinnym dobytku nie posiadamy. Znalazłam za to taśmę klejącą (tą przezroczystą, gwoli ścisłości) i stwierdziłam że od biedy się nada. Dopiero teraz, z poczuciem jako takiego profesjonalizmu, wzięłam się do rzeczy.
Godzinę później, podniosłam się z klęczek i oddaliłam na metr dwadzieścia, aby osądzić postępy mojej pracy. Było nieźle. Naprawdę zacnie. Stwierdziłam, że skoro szary jest, można zabierać się za resztę. Białą. Tak dla kontrastu. I tu pojawił się pierwszy problem. Pędzel i wałek miałam w szarej farbie. Mycie na niewiele się zdało. Nawet osławiony fairy nie pomógł. Zostałam tedy: z pędzlem, sztuk jeden, dającym gdzieniegdzie efekt szarych zmazów i zacieków; wałkami, sztuk dwa, jednym kompletnie nie nadającym się do użytku i drugim długości 10cm i przekroju jakieś półtorej. Ja wiem co powiecie, małe jest piękne! Ale to, tak jak i stwierdzenie "mały ale wariat", na mnie jak i pewnie na większość kobiet rodzaju ludzkiego, podziałało wewnętrznym szlochem. Tak też, niezmordowanie przez następne trzy godziny wałkowałam skosy. Walcząc z a) szarymi zmazami; b) tycim pędzlem; c) skosem mych ścian. I niech rzuci kamieniem ten, kto nie umordował się malując skosów. Ja się umordowałam. Słowo honoru. Kiedy już byłam na skraju sił, wynikł problem trzeci. Skończyła mi się biała farba. Zostałam z pokojem pomalowanym może w 1/6. Nie tak miało być! Z żalu zatem pomalowałam jeszcze jedną ścianę na grafitowy i o jakiejś 7 rano poszłam spać. To było w zeszły czwartek.

Tydzień czekałam na nową farbę. A bo to studia. A bo to tamto. W końcu wydębiłam od babci dwa wiadra białej farby. Nabyłam też, pomna poprzednich doświadczeń, papierową taśmę. Wróciłam, wrzuciłam Zenka i jego zielone oczy w głośniki i okleiłam. A powiem wam szczerze, że tyle co się przy tym naklęłam, to dawno się tak nie naklęłam. Problem wynikł taki, że pod moim skosem biegnie listwa, a sam on kończy się nad podłogą dwa centymetry. Listwę należało zabezpieczyć. Celem tego, musiałam się pod ten skos wczołgiwać i wyczyniać najróżniejsze akrobacje. Wariactwo. Kto widział, ten wie. Serdecznie nie polecam. Pięć godzin i trzy warstwy farby później, siadłam na podłodze i miałam się ochotę walić głową w ścianę. Czarę goryczy przepełniły parapety, które resztkami sił i farby pomalowałam na grafit z morskim. Wyszłam za linię i moje bieluśkie, świeżo wymalowane ściany dostały zmazów. Jeszcze te trzy warstwy. Babcia mówiła: grunt ci dam, to sobie zagruntujesz i będzie super! Ale niee, ale babciu, po co mi grunt... Ale skończyłam! Udało mi się. Jeszcze tylko kolejnych kilka godzin na wniesienie swoich rzeczy, uporządkowanie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego ile śmiecia jestem w stanie zgromadzić. Sentymentalny bilet z Warszawskiej komunikacji miejskiej. Proszę Cię Olga. Litości.
Podsumowując!
1) Nigdy nie powinno się malować szarych ścian najpierw, bo szlag trafia z zamalowaniem
2) Taśma klejąca foreva! z papierową nie dało się zupełnie współpracować i przepuszczała spodem farbę.
3) Mamusiu, obiecuję że ZAWSZE będę kładła folię malarską na całą podłogę. Kolejne 3h z życia na szorowanie na kolanach drobnych białych plamek
4) Ostatni raz malowałam skosy! Następnym razem przypomnijcie mi, żebym poudawała bananowe dziecko i zatrudniła ekipę remontową, albo przynajmniej pana Zenka
Suma sumarum, naprawdę wyszło fajnie. I wcale nie w stylu "Jesteśmy młodym małżeństwem z Ursynowa". Brawo ja!
Poniżej fotorelacja (jakości małoświetnej bo taki ze mnie fotograf jak z koziej dupy trąba - swoją drogą ciekawe kto wymyśla te powiedzenia?!)
![]() |
to nie tak, że chciałam odchudzić palety w fotoszopie. się wyginają bo mogą 1/2 fuszerki za mną |
![]() |
Dodaj napis |
![]() |
:')) |
![]() |
jeszcze żywa |
![]() |
<3 |
![]() |
już umarta, ale chociaż patriotycznie |
![]() |
wieszak się nie chce nigdzie zmieścić. NIGDZIE #problemy1świata |
![]() |
po 10 godzinach już delikatnie zwątpiłam |
![]() |
na chwilę obecną. |
![]() |
podkładki zrobiłam osobiście. ale to osobna bajka |


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz