Ło matko i córko. Wielkie kuchenne rewolucje nastały. Gruba baba w blond lokach się chowa. Ja, oldziak zaczęłam gotować. Nie byłoby w tym nic dziwnego, że gotowania mojego postać ma iście wegański charakter. A zarzekałam się jeszcze pół roku temu, że warzywka to są dla frajerów. Bo na moim talerzu powinno być mięso i narkotyki. Kurna.
Zdziadziałam.
A było to tak: natchnęło mnie na dietkę ostatnio. No i wiadoma, na dietce to człowiek wpada w taki dietkowy szał. I kupować zaczyna, wszystko co kiedykolwiek mu się ze zdrowiem kojarzyło. Przeszłam przez okres: biere co ma napis fit, i light. Już jestem dużą dziewczynką, wyedukowaną przez wiedzę bezużyteczną i wiem, że to syf (oklaski). No i tym razem napchałam do wózka, mięs różnych wszelkiego rodzaju. Byle nie z poczciwego świniaka. Bo świnki są takie słodkieeeeee. A że zakupy robiłam w Biedzie, to poleciałam w te pędy do działu z zupkami chińskimi. Podstawą i bazą każdej studenckiej kuchni. A obok tych zupek, to jakieś kasze, ryże i te inne takie. No sami wiecie, nie mówcie, że nie kupujecie. O soczewica. O za trzy zeta. Mama to jadła, niedobre było upiornie. To pewnie zdrowe. I chyc za pazuchę (w przenośni, płacę niestety za wszystko i dalej mam opory moralne przed kradzieżą, ehh).
No leżała tak biedna soczewica dwa tygodnie. Przyglądałam się jej niespokojnie, bojąc się że zaraz pogryzie, wylezie z tej szafki i zacznie szczekać, czy co. Wszystkiego bym się spodziewać mogła, tylko nie tego, że będzie zjadliwa. W końcu jak to na studiach, głód zaczął w oczy zaglądać. I zostaliśmy sami: ja, soczewica i przeterminowany jogurt. Chcąc nie chcąc, wybrałam garnek. Taki większy od małego, ale też mniejszy od dużego. I średni to on właściwie też nie był. Zalałam wodą. Zasypałam solą. I się patrzę.
I się patrzę.
I się patrzę.
I się patrzę.
O bulngęło.
Wsadziłam marchewkę. I dosypałam żurawiną.
Julitka przyszła i się pyta co robię. Tworzę do jasnej cholery.
- A co tworzysz takiego?
- Żebym to ja kurna wiedziała, to by było prościej.
- Aaaaaaa...
- A co tworzysz takiego?
- Żebym to ja kurna wiedziała, to by było prościej.
- Aaaaaaa...
I stoimy tak wspólnie patrząc się na zwłoki marchewki, które sobie bulgają.
- A tak serio to co robisz?
Nie no umorduję. Gotuję! Widzisz babo? Pomuuuuusz. Więc pełna wsparcia dla mej małej osoby, zaczęła się gapić przegryzając kanapkę, na moje zmagania z garnkiem i marchwiowym zewłokiem. W końcu jak zewłok zaczął się rozpadać, zdecydowałam się dosypać miseczkę soczewicy (bez miseczki, w sensie). Zamerdałam dla pewności, że wody jest więcej niż cudactwa. Nakryłam pokrywką. I co? I się patrzę.
I się patrzę...
Dobra, pomińmy ten fragment.
O! Wódka.
Nagle patrzenie już tak mi nie przeszkadzało. 10 minut minęło, a mama mówiła że to akurat no i powinna być gotowa. Soczewica miała na ten temat jednak inne zdanie. Twarde i niezjadliwe zupełnie. No i nagle mnie po tej wódce olśniło. Że właściwie, to ja za cholerę nie mam pojęcia, czy dobrze to dziadostwo gotuję. To polazłam do internetów w desperacji pełnej.
Dowiedziałam się że: a) powinnam zieloną soczewicę moczyć pół godziny przed gotowaniem. I potem gotować 20 minut. b) są inne odmiany soczewicy (o wow). c) ma dużo żelaza i ujemny indeks glikemiczny (cokolwiek to jest, ale mądre). YOLO!
W końcu mi wyszło. Trochę przypaliło, bo okazało się że soczewica to wody żre a żre. I dolewać musiałam. Ale zjadłam. I nic w życiu mi tak nie smakowało. Pomijając fakt, że byłam już tak potwornie głodna, że obryndzlowałam w między czasie lodówkę naszą, sąsiadów i sąsiadów sąsiadów. Do sąsiadki z Altzhaimerem zachodziłam nawet trzy razy. Tyle wygrać.
Piękne! Wspieram każde twoje podejście do kucharzenia nadzorując cobyś mieszkania nam nie spaliła. Gierek, gierkiem, ale mieszka się dobrze. Yolo!
OdpowiedzUsuńPrzynieś mi teraz lodów w nagrodę
UsuńCzy ja muszę zawsze płakać ze śmiechu, jak czytam Twoje posty, Oldziałkę?
OdpowiedzUsuńNie musisz, ale jakby co masz moje pełne przyzwolenie i zgodę, hahahah. W każdym razie mogę się postarać i zmienić formę wypowiedzi na nostalgiczno depresyjną, ale po kiego to komu *śmiecham*
Usuńsoczewica i tak fuj, ale haha, YOLO ^^
OdpowiedzUsuńNie jest! wpadnij na moją!
UsuńNie no, Oldziaczku uwielbiam jak piszesz <3
OdpowiedzUsuńA logo tworzy się gdzieś między wosem, angielskim, a biologią ;x
Jejuuu, jak ja tak lubię jak ludzie do mnie mówią :3
Usuń