Dziwactwa JU KEJ, czyli Anglia oczami moimi, które patrzyły i nie rozumiały.
Goodmoring!
Eee… Afternoon? Af, fuck is after five past 6. Good, good something.
Patrzysz zrezygnowany wiedząc, że zrobiłeś właśnie z siebie idiotę. I w duchu
przeklinasz angielskich idiotów za komplikowanie życia takimi idiotyzmami, jak
używanie określonych przywitań w odwołaniu do określonych godzin. Nie to co
dobre polskie dzień dobry. Nawet jak wieczór, to nikomu nie przeszkadza.
Kulturalnym trzeba być, ale no bez kurde przesady.
A to był dopiero początek zmagań na ziemi Brytyjskiej.
Wybrałam się na wyspy, nie że z własnej woli, chociaż częściowo i owszem,
szkoły robić. Kształcić się! Poszerzać horyzonty. O drżenie serca mnie
przyprawiało to, że och nareszcie będzie mi dane zobaczyć Big Bena i te fajne
czerwone autobusy. Ba! Może nawet się nim przejechać. To wszystko dlatego, że
Anglia osnuta zawsze była taką mgiełką tajemnicy. Symbolem władzy i dysty..
dystyngowanych (dobrze..?) ludzi. Pełnych klasy. Anglia, i myślisz, ta cholera, to jest coś! Wszyscy chcą pojechać. Wszyscy
chcą zobaczyć. I walnąć sobie focię z Big Benem. Serio. Ja tam na przykład mam.
Gimnazjalistki sobie plecaki, koszulki, buty, piórniki, gacie nawet, flagą
brytyjską ozdabiają. Wstawiają vintage zdjęcia ze smutnym dopiskiem: keep calm
and be british. So cool. Wszystko fajnie. Ale odkąd przyjechałam, nie
opuszczała mnie myśl o wyjeździe i maminych kotletach.
Dobra, może nie tak od razu. Pierwszy tydzień był
ekscytujący. Wszystko takie nowe, inne, chociaż krajobraz jakby rodzimy. To ten
kraj jednak zaskakiwał mnie po kolei coraz to nowymi rzeczami. I zaskakiwał do
końca, mimo iż przyszło mi tam spędzić 10 miesięcy. A szczerze z utęsknieniem
wyglądałam dnia wyjazdu.
Co w UK dziwi i przyprawia o dreszcze?
1.
Wiadomo powszechnie, że brytole wożą się lewą
stroną jezdni. I nikogo to dziwić nie powinno. A jednak, ja przeżyłam mały
szok. Zwłaszcza przy przechodzeniu przez ulicę, kiedy to mało co nie zostałam
potrącona przez samochód, nadjeżdżający z niewłaściwej strony. Do tej pory,
cierpię na małe objawy paniki, kiedy muszę zdecydować która to lewa a która
prawa. Zresztą, to wielka szkoda, że mają tą lewą stronę, bo z chęcią bym sobie
kupiła, dajmy na to samochód.
2.
A jeśli już mowa o samochodach, niepomierną mą
zazdrość wzbudziły, stare oldschoolowe pojazdy, pamiętające cudowne lata 60te,
rozwiane apaszki, dzieci kwiaty, kobity poubierane jak prawdziwe perfekcyjne
panie domów, z zagranycznych fylmów. Ja się pytam, czemu nasz cudowny dobrobyt
komunistyczny takich nie wyprodukował? No dlaczego się pytam!
3.
Klamki. Tak dobrze czytasz. Ale co takiego
dziwnego w klamkach. No w nich samych, to może nic. Jednak brak klamek
przyprawia o niezrozumienie. Wprawia wręcz w zakłopotanie. Zostałam pewnego
razu zaproszona na kawę do znajomych Polaków. Zapukałam grzecznie w drzwi, jak
się okazało że dzwonek nie działa. Ze środka rozległo się proszę. To ja hyc! Za
klamkę. A tu łapa w próżnię, klamki nie ma. Myślę ki dziad. Jeszcze raz pukam.
I jeszcze raz. W końcu ze środka rozległo się donośne polskie ‘NOSZ KUR.. RĄK NIE
MASZ?’ powiedział Adam otwierając mi drzwi z brodą ściekającą pianką do golenia
i krwawą szramą. Pewnie jeszcze świeżą. Na co z niewinnym spojrzeniem
popatrzyłam na niego i stwierdziłam „ Bozia rączki dała, ale klamki nie macie”.
Chłopak nie wiedział już czy ma się śmiać czy płakać. W każdym razie, jak się
później okazało przypadek nie był odosobniony. A takich złośliwych domów jest
więcej. Z tego co się dowiedziałam, maja one zwyczaj zatrzaskiwania się na
amen, z kluczami zamkniętymi w środku.
4.
Nietypowe ozdoby ogródkowe. Krasnale rodem z
horrorów, tak tłumnie zdobiące polskie ogródki, to pikuś! Brytole mają
niekończącą się wyobraźnię, jeśli chodzi o te dekoracje. Najfajniejszą jaką
widziałam, była stara muszla klozetowa, postawiona w ramach, ni to fontanny, ni
to doniczki, ot tak, na środku (mizernego zresztą) ogródka. Drugie miejsce
zajęła zardzewiała maska samochodowa z wyrytą czaplą. Czy czapla to była na
pewno, głowy nie dam. Wyglądało co najmniej upiornie, zwłaszcza że w miejsce
oczu miało wstawione czerwono świecące żarówki. Czy to poczucie humoru, czy to
głupota, no cóż.
5.
Żarcie. Pozycja która powinna się znaleźć na
samym szczycie listy. Przyprawiająca mnie o codzienne spazmy. Chemia, chemia,
chemia. Niedobre to. Tostowy chleb wielkości talerza na kanapki, zjadasz 10
kromek i dalej chce Ci się jeść. Skład: cukier, tłuszcz. Jakość straszna. Nic
się z tego ugotować nie da. A jak coś jednak, to dziwne wychodzi. Marchewka się
psuje w dwa dni, za to kabaczek może leżeć miesiąc i zachować kondycję. Z bułkami
jest jak tymi z mcdonalda, leżą i leżą. Mięso też się nie psuje. Aż w sumie nie
chce mi się myśleć co tam pakują. A cukru nie uświadczysz jedynie w wodzie
mineralnej. Poza tym zaskoczyły mnie takie specyfiki, jak ketchup w 300
smakach, parówki sprzedawane w słoikach, moczące się w jakiejś zalewie, słodkie
ziemniaki na każdym kroku które je się z piankami i robi z nich ciasto brak
normalnych wędlin i jeszcze inne w tym stylu. Późna noc już jest, to wymieniać
dalej. Zresztą brytole żreć lubią słodyczy. Dużo. Bardzo dużo. Większość z nich
(nie mówię w tym momencie o Londyńczykach) tuszą przypomina stereotypowych
amerykanów. Jedzą dużo, słodyczy niepomiernie dużo nadrabiając wszelkie
światowe średnie. I tłusto, ale nie jak my, do kotleta. Tu tłusto na sucho, że
tak powiem. Mój kobiecy żołądek trawiący takie potrawy raz na miesiąc, tutaj
przeszedł okres swoistego buntu. No i jeszcze jedna magiczna rzecz. Nawet jak w
mieszkaniu nie zostaje Ci nic innego, to możesz być pewny że znajdziesz jakieś
ciasteczka. Więc apelując do tych wszystkich, co na polski bigos patrzeć nie
mogą, kiełbasy unikają jak ognia, a na schabowego patrzą z politowaniem.
ŻRYJCIE PUKI JEST, zagranico nie majo! Mamusiu! Tęsknię.
Kończąc tym pozytywnym akcentem. I wcinając rewelacyjne
polskie mielone. Życzę wszystkim Polakom na łonie obczyzny szybkich powrotów,
chociażby na święta, nabywanie zakupów w
polskich sklepach i bogacenia funduszu naszego skromnego państwa, które jest
może i bez funtów. Ale za to z kilogramami schabowego!
Odechciało mi się Anglii xd
OdpowiedzUsuńco prawda ja w Anglii byłam niecały miesiąc, ale za maminymi schabowymi też zdążyłam zatęsknić. nawet jak zrobiłam tamtejszego kurczaka z ziemniakami i surówką, to smakował... no właśnie, nie smakował. jedynym wyjściem było Tesco i polska półka, gdzie można kupić ratującą życie i kubki smakowe szynkę z Morlin <3 z drugiej zaś strony fast-foodowy i słodyczowy raj pozwolił mi na spróbowanie rzeczy, których w PL nie mogłabym spróbować bez wydawania milionów monet, bo Angole kochają tak samo jak dziwactwa, tak promocje. no, to się rozpisałam o jedzonku. bo kocham jedzonko.
OdpowiedzUsuńbtw, do pozytywnych dziwactw zaliczam architekturę w miastach (tych historycznych), gdyż w centrum takowego miasta nie dostrzeżesz domu pomalowanego na jaskrawą zieleń, okropnie odrestaurowanych ratuszy wg fantazyjnego pomysłu pana architekta czy zamków, które przestały być zamkami, jak to często ma miejsce u nas. Tam każdy budynek jest koloru odpowiadającego kolorom danego hrabstwa i okresu, z którego konkretna dzielnica pochodzi; stwarza to naprawdę interesujący obraz miasta, które aż chce się zwiedzać i robić zdjęcia.
A.
To prawda! Słodycze mają rewelacyjne! Do tej pory tęsknię za batonami z masła orzechowego w mlecznej czekoladzie <3 A co do architektury, to najbardziej mnie urzekło Cambridge i Londyn. Zakochałam się! Zwłaszcza, że jestem architektonicznym świrem i pasjonatem. Coś cudownego. Chodziłam z aparatem przyklejonym do oczu, chociaż jak na tamte czasy, nie umiałam oddać nawet malutkiego kawałka tych budynków!
Usuń