25 listopada 2018

BRZYDKIE HISTORIE





    Krajobraz za oknem przesuwał się w takt stukotu kół. Drzewa, wypłowiałe trawy, płynące powoli auta. Wszystko to było tylko migawką. Pierwsze przymrozki stopniowo przeganiały złotą jesień, zamieniając ją w szarą, bezpłciową i okropną. Jednak krajobraz wciąż zachwycał, nabrał surowości, trochę jakby pogardy do wszystkiego w okół. Stał się jak kobieta, która nie może się pogodzić z tym, że najlepsze lata ma już za sobą. Zgorzkniały. Opryskliwy. Lecz ciągle zachowujący klasę. Bruzdy zaoranych pól, niczym zmarszczki na jej twarzy. Ostatnie bastiony okrytych złotymi liśćmi drzew, jak blond pasma w jej siwych włosach. Zielona ozimina, będąca ostatnią najelegantszą sukienką, oblekającą starzejące się ciało. Dlatego świat był nazywany panią. Matką ziemią. Była piękna. Nawet w tej swojej zgorzkniałej rozpaczy.

     Alicja siedziała przy oknie. Wzrok utkwiła martwo w telefonie, chociaż cały jej mózg zdawał się coś analizować. Ściągnięte, trochę krzaczaste brwi nadawały jej surowości. Puszyste włosy, układały się miękko, tylko potęgując kontrast. 33 lata i właśnie zostawia ją facet, który miał być tym ostatnim. Z którym miał być ślub, cichy acz wystawny. Dziecko, nazwane Stasiem. No i ten domek pod Łodzią, na który odkładali przez ostatnie lata. Zostawia ją.
Właśnie teraz. Kiedy wraca do domu i jest zupełnie bezsilna. Zostawia ją przez smsa. Brutalnie. Po 6 wspólnych latach. Głowa jej puchnie od tej przejmującej pustki niezrozumienia. Raz po raz analizuje wiadomość którą jej wysłał. Nie płacze. Chyba tylko dlatego, że to wszystko wydaje się jakimś koszmarnym żartem. Co zastanie? Swoje walizki wystawione pod drzwiami? Czy może pustkę domu, bez jego obecności? Zniknie jego szczoteczka i paski równo wiszące na kołkach „żeby się nie odkształciły”. Zniknie jego poduszka i sojowe mleko. I to wszystko teraz będzie gdzie indziej. U innej kobiety. W jej schludnym, czystym mieszkaniu będzie unosił się zapach jego wody kolońskiej i płynu do kąpieli. W jej koszu na pranie, będą teraz jego bokserki. A może nie? Może to właśnie ta kobieta zajmie jej miejsce, w ich wspólnym mieszkaniu. Tym które dzielili ostatnie 5 lat. Inna będzie pić z jej ulubionego kubka. Zawieszać swój szlafrok na kołku w łazience. Chodzić boso po dywanach, które tak pieczołowicie razem dobierali w IKEI.
     Alicja wyciera raz po raz oczy, które nadal pozostają suche. Robi to odruchowo, jakby dziwiąc się sobie, że jeszcze nie płacze. Że ta krzywda która ją właśnie spotkała, jest bardziej dojmująca niż jest w stanie to przyjąć. Nie wie co zrobiła nie tak. Nie wie, czemu on nagle postanowił się rozstać. Chociaż jeszcze tydzień temu, wsadzał ją w pociąg i całując w czoło mówił, że kocha i będzie tęsknił. W końcu odkłada telefon. Pusty wzrok przenosi za okno. Od teraz ta pustka będzie jej największą przyjaciółką. Pożerając ją coraz bardziej i bardziej. Wciągając w głąb siebie. W ramiona z których nie można już się uwolnić. Będzie zatruwać. Sączyć jad w jej myśli całą dobę. Usunie go ze swojego życia. Wymiecie każde najdrobniejsze wspomnienie. Chociaż nigdy się już nie podniesie. Nigdy się też nie dowie, że postanowił odejść, bo zdiagnozowano u niego raka w przedostatnim stadium. A lekarze dają mu niewiele ponad rok życia. Rok, którego nie będzie chciał zmarnować przy jej boku. Lecz leżeć na słonecznej plaży i kochać się z kobietami. Rok podczas którego przepije wszystkie odłożone pieniądze, na ich wspólny dom. Rok, który będzie najbardziej nieszczęśliwym rokiem w jego życiu.


    Adam, był typem mężczyzny który zwracał uwagę. Kiedy szedł ulicą ludzie się odwracali. Rzucali mu ukradkowe spojrzenia. Przyglądali się. Oceniali. Robili zdjęcia. Adam był dziewczyną. Przynajmniej w środku swojej głowy. Sam siebie nazywał Samantą. Nosił rajstopy, w czarny motyw zamku, z lecącym nad nim smokiem. Spódniczka dość letnia jak na tą porę roku, sięgała mu ledwie do połowy uda. Sznurówki białych, bardzo brudnych vansów, zaplątał wokół kostek. A krótkie paznokcie pomalował na morską zieleń. Jednak poza tym, wyglądał jak facet. Szczupła twarz, z ciemnym śladem dobrze wygolonego zarostu. Włochate ręce. Niepozorna fizjonomia. Niechlujnie rozgarnięte włosy. I ten wzrok. Wzrok który ciągle uciekał. Który kilku sekund nie pozostawał w miejscu. Przerażony. Zgubiony. Dogłębnie smutny. Dokładnie wiedział, że ludzie mu się przyglądają. Że robią mu zdjęcia z ukrycia. Wkurzał się na świat, że nie pozwala mu być sobą. Że dalej jest wyrzutkiem. Nienawidził każdej chwili, którą musiał znosić w tym ciele. W ciele które nie było jego. Wielokrotnie kiedy patrzył w lustro, widział kogoś obcego. Zaczynał płakać. Bić pięściami w umywalkę. Wbijał paznokcie w ręce do krwi. Ból na chwilę pozwalał mu zapomnieć, jak bardzo siebie nienawidzi. Teraz jednak siedział spokojnie, w pociągowym fotelu, miętosząc w rękach paczkę oreo. Otulony grubym swetrem, próbował ukraść chociaż te kilka minut snu. Przerażał go powrót do domu. Do tego domu w którym wszystko się zaczęło.
    To były lata 90te. Ojciec własnie od nich odszedł do innej kobiety, zostawiając matkę pogrążoną w depresji, po drugim poronieniu. „Jedyne co chciałem mieć to syna, a ty dałaś mi jełopa, który nawet nie umie zdania sklecić. Jesteś bezużyteczna”. Adam rzeczywiście nie mówił. Był nieśmiały. Bał się obcych. Matka pragnąca mieć córeczkę, nigdy nie zaakceptowała go w pełni. Czasem dla zabawy przebierała go w dziewczęce ubranka. Gromadziła je w tajemnicy przed mężem, dla nigdy nienarodzonej córki. Nie był dla niej nawet Adamem. Nazywała go Aduś. Nie pozwalała obcinać mu włosów, bo ponoć tak wyglądał śliczniej.  Po odejściu ojca wszystko się zmieniło. Zupełnie straciła zainteresowanie i dzieckiem i tymi dziwnymi zabawami. Wyobraź sobie. Pięciolatek próbujący odzyskać zainteresowanie mamy. Zaczął sam się przebierać. Przychodził do niej, ciągnąc ją za rękę. „Zobacz mamusiu, chcę się bawić. Pobaw się ze mną proszę. Będę grzeczna. Będę Twoją małą dziewczynką. Mamusiu.” Odpowiadały mu wtedy jedynie zniecierpliwione mruknięcia.
    Kilka miesięcy później, w ich domu pojawił się nowy mężczyzna. Zastał któregoś dnia chłopca na zabawie. Przebranego w sukienkę, urządzającego przyjęcie dla lalek i aut. Zaczął się z nim bawić, przez lata stopniowo przenosząc tą zabawę na zupełnie inny poziom. Jesteś moją małą dziewczynką – powtarzał, gładząc czule Adusię po policzku. Jesteś moją małą dziewczynką – szeptał całując. To taka nasza sekretna zabawa. Nie mów tylko mamie. Któregoś dnia odebrał Adamowi ciało. Odebrał mu godność. Ale przede wszystkim odebrał mu tożsamość. Piekło przez które przechodzi się bez własnej tożsamości, jest po wielokroć gorsze. Bo nie można człowieka bardziej skrzywdzić, niż odbierając mu jego człowieczeństwo. Zabierając godność. I zostawiając go jak pustą skorupę. Sam przeciwko całemu światu. Sam przeciwko ludziom którzy najpierw będą bić, a potem zadawać pytania. Którzy zniszczą jeszcze to co zostało. Kołaczące się resztki siebie.

    Antoni, jedno oko miał zasnute bielmem. Drugie było przymrużone, jakby musiało bardzo skupiać wzrok, aby cokolwiek zobaczyć. Cały czas poprawiał aparat słuchowy, który sprawiał mu dyskomfort. Ubrany czysto, acz biednie. Tak jak ubierają się ludzie u kresu swojej drogi. Z tą typową nonszalancją dla starych jeansów i kurtki pamiętającej ubiegłe stulecie. Twarz pokryta zmarszczkami wyrażała nic innego jak bezgraniczne znużenie odbytą już drogą. Przeciskał się wąskim przejściem między siedzeniami, do jedynego wolnego miejsca w wagonie. „Przepraszam, czy mogę?” Zapytał nieśmiało, jakiejś facetki przy oknie. Nie spojrzała nawet, tylko potakująco skinęła głową. Usiadł, tak jakby nie chciał zajmować zbyt wiele miejsca. Jednym widzącym okiem wpatrzył się w przestrzeń. W tym czasie podszedł do niego młody chłopak, na oko dwudziestokilkuletni. Puknął go bezceremonialnie w ramię. „Przepraszam, obowiązkowa rezerwacja miejsc, a to moje miejsce” – zaczął opryskliwie. Antoni podniósł na niego niewidzące oczy i zaczął bardzo przepraszać. Młody spojrzał na to z pogardą. 
    Staruszek, złapał w tym czasie swoją malutką walizeczkę i zawstydzony zaczął się kierować w stronę wyjścia. „Proszę pana!” Zawołał ktoś za nim. „Proszę pana! Pan tu usiądzie, my i tak wysiadamy niedługo. Możemy, pół godziny postać. Nam korona z głowy nie spadnie” mężczyzna rzucił spojrzenie, nadętemu młokosowi. Antoni zaczął się wzbraniać, to prawda, był stary. Jednak przyzwyczaił się, że to nie jest kraj dla starych ludzi. Że jego starość była dla wszystkim ciężarem. Dlatego każdy okruch dobrej woli, traktował z bezgranicznym zdumieniem, kogoś, kto doświadczył w życiu już nazbyt wiele złych rzeczy. Uprzejma para zaczęła zmierzać do wyjścia. Ona ciągnęła walizkę. On za nią, niósł kurtki i tekturowy kubek z kawą. Przechodząc obok młokosa, potknął się i wylał na niego gorącą zawartość. Chłopak poderwał się jak oparzony, zbyt zdumiony żeby cokolwiek powiedzieć. „Ups!” prychnął mężczyzna „Karma szmato”. Spojrzał chłopaczkowi twardo w oczy i wszedł do następnego wagonu.


    Tym oto akcentem pragnę zakończyć pierwszą część z pociągowych opowieści. Nie była miła. Nie była nawet zabawna. Chociaż mogłaby być. Jednak nastrój mam taki, że z zabawnych rzeczy śmieszą mnie dzisiaj jedynie te cyniczne. Nie chciałam też nikogo urazić. Ale jeśli poczułeś się źle, czytając to, to dobrze. To znaczy, że jest w Tobie trochę empatii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz