Krajobraz za oknem
przesuwał się w takt stukotu kół. Drzewa, wypłowiałe trawy, płynące powoli
auta. Wszystko to było tylko migawką. Pierwsze przymrozki stopniowo przeganiały
złotą jesień, zamieniając ją w szarą, bezpłciową i okropną. Jednak krajobraz
wciąż zachwycał, nabrał surowości, trochę jakby pogardy do wszystkiego w okół.
Stał się jak kobieta, która nie może się pogodzić z tym, że najlepsze lata ma
już za sobą. Zgorzkniały. Opryskliwy. Lecz ciągle zachowujący klasę. Bruzdy
zaoranych pól, niczym zmarszczki na jej twarzy. Ostatnie bastiony okrytych
złotymi liśćmi drzew, jak blond pasma w jej siwych włosach. Zielona ozimina,
będąca ostatnią najelegantszą sukienką, oblekającą starzejące się ciało.
Dlatego świat był nazywany panią. Matką ziemią. Była piękna. Nawet w tej swojej
zgorzkniałej rozpaczy.
Alicja siedziała przy
oknie. Wzrok utkwiła martwo w telefonie, chociaż cały jej mózg zdawał się coś analizować. Ściągnięte, trochę krzaczaste brwi nadawały jej surowości. Puszyste
włosy, układały się miękko, tylko potęgując kontrast. 33 lata i właśnie
zostawia ją facet, który miał być tym ostatnim. Z którym miał być ślub, cichy
acz wystawny. Dziecko, nazwane Stasiem. No i ten domek pod Łodzią, na który
odkładali przez ostatnie lata. Zostawia ją.
Właśnie teraz. Kiedy wraca do domu
i jest zupełnie bezsilna. Zostawia ją przez smsa. Brutalnie. Po 6 wspólnych
latach. Głowa jej puchnie od tej przejmującej pustki niezrozumienia. Raz po raz
analizuje wiadomość którą jej wysłał. Nie płacze. Chyba tylko dlatego, że to
wszystko wydaje się jakimś koszmarnym żartem. Co zastanie? Swoje walizki
wystawione pod drzwiami? Czy może pustkę domu, bez jego obecności? Zniknie jego
szczoteczka i paski równo wiszące na kołkach „żeby się nie odkształciły”. Zniknie
jego poduszka i sojowe mleko. I to wszystko teraz będzie gdzie indziej. U innej
kobiety. W jej schludnym, czystym mieszkaniu będzie unosił się zapach jego wody
kolońskiej i płynu do kąpieli. W jej koszu na pranie, będą teraz jego bokserki.
A może nie? Może to właśnie ta kobieta zajmie jej miejsce, w ich wspólnym
mieszkaniu. Tym które dzielili ostatnie 5 lat. Inna będzie pić z jej ulubionego
kubka. Zawieszać swój szlafrok na kołku w łazience. Chodzić boso po dywanach,
które tak pieczołowicie razem dobierali w IKEI.
Alicja wyciera raz po raz oczy,
które nadal pozostają suche. Robi to odruchowo, jakby dziwiąc się sobie, że
jeszcze nie płacze. Że ta krzywda która ją właśnie spotkała, jest bardziej
dojmująca niż jest w stanie to przyjąć. Nie wie co zrobiła nie tak. Nie wie,
czemu on nagle postanowił się rozstać. Chociaż jeszcze tydzień temu, wsadzał ją
w pociąg i całując w czoło mówił, że kocha i będzie tęsknił. W końcu odkłada
telefon. Pusty wzrok przenosi za okno. Od teraz ta pustka będzie jej największą
przyjaciółką. Pożerając ją coraz bardziej i bardziej. Wciągając w głąb siebie.
W ramiona z których nie można już się uwolnić. Będzie zatruwać. Sączyć jad w
jej myśli całą dobę. Usunie go ze swojego życia. Wymiecie każde najdrobniejsze
wspomnienie. Chociaż nigdy się już nie podniesie. Nigdy się też nie dowie, że postanowił
odejść, bo zdiagnozowano u niego raka w przedostatnim stadium. A lekarze dają
mu niewiele ponad rok życia. Rok, którego nie będzie chciał zmarnować przy jej
boku. Lecz leżeć na słonecznej plaży i kochać się z kobietami. Rok podczas
którego przepije wszystkie odłożone pieniądze, na ich wspólny dom. Rok, który
będzie najbardziej nieszczęśliwym rokiem w jego życiu.
Adam, był typem mężczyzny
który zwracał uwagę. Kiedy szedł ulicą ludzie się odwracali. Rzucali mu ukradkowe
spojrzenia. Przyglądali się. Oceniali. Robili zdjęcia. Adam był dziewczyną.
Przynajmniej w środku swojej głowy. Sam siebie nazywał Samantą. Nosił rajstopy,
w czarny motyw zamku, z lecącym nad nim smokiem. Spódniczka dość letnia jak na
tą porę roku, sięgała mu ledwie do połowy uda. Sznurówki białych, bardzo
brudnych vansów, zaplątał wokół kostek. A krótkie paznokcie pomalował na morską
zieleń. Jednak poza tym, wyglądał jak facet. Szczupła twarz, z ciemnym śladem
dobrze wygolonego zarostu. Włochate ręce. Niepozorna fizjonomia. Niechlujnie
rozgarnięte włosy. I ten wzrok. Wzrok który ciągle uciekał. Który kilku sekund
nie pozostawał w miejscu. Przerażony. Zgubiony. Dogłębnie smutny. Dokładnie
wiedział, że ludzie mu się przyglądają. Że robią mu zdjęcia z ukrycia. Wkurzał
się na świat, że nie pozwala mu być sobą. Że dalej jest wyrzutkiem. Nienawidził
każdej chwili, którą musiał znosić w tym ciele. W ciele które nie było jego.
Wielokrotnie kiedy patrzył w lustro, widział kogoś obcego. Zaczynał płakać. Bić
pięściami w umywalkę. Wbijał paznokcie w ręce do krwi. Ból na chwilę pozwalał
mu zapomnieć, jak bardzo siebie nienawidzi. Teraz jednak siedział spokojnie, w
pociągowym fotelu, miętosząc w rękach paczkę oreo. Otulony grubym swetrem,
próbował ukraść chociaż te kilka minut snu. Przerażał go powrót do domu. Do
tego domu w którym wszystko się zaczęło.
To były lata 90te. Ojciec
własnie od nich odszedł do innej kobiety, zostawiając matkę pogrążoną w depresji,
po drugim poronieniu. „Jedyne co chciałem mieć to syna, a ty dałaś mi jełopa,
który nawet nie umie zdania sklecić. Jesteś bezużyteczna”. Adam rzeczywiście
nie mówił. Był nieśmiały. Bał się obcych. Matka pragnąca mieć córeczkę, nigdy
nie zaakceptowała go w pełni. Czasem dla zabawy przebierała go w dziewczęce
ubranka. Gromadziła je w tajemnicy przed mężem, dla nigdy nienarodzonej córki.
Nie był dla niej nawet Adamem. Nazywała go Aduś. Nie pozwalała obcinać mu
włosów, bo ponoć tak wyglądał śliczniej. Po odejściu ojca wszystko się zmieniło.
Zupełnie straciła zainteresowanie i dzieckiem i tymi dziwnymi zabawami. Wyobraź
sobie. Pięciolatek próbujący odzyskać zainteresowanie mamy. Zaczął sam się
przebierać. Przychodził do niej, ciągnąc ją za rękę. „Zobacz mamusiu, chcę się
bawić. Pobaw się ze mną proszę. Będę grzeczna. Będę Twoją małą dziewczynką.
Mamusiu.” Odpowiadały mu wtedy jedynie zniecierpliwione mruknięcia.
Kilka miesięcy później, w
ich domu pojawił się nowy mężczyzna. Zastał któregoś dnia chłopca na zabawie.
Przebranego w sukienkę, urządzającego przyjęcie dla lalek i aut. Zaczął się z
nim bawić, przez lata stopniowo przenosząc tą zabawę na zupełnie inny poziom.
Jesteś moją małą dziewczynką – powtarzał, gładząc czule Adusię po policzku. Jesteś
moją małą dziewczynką – szeptał całując. To taka nasza sekretna zabawa. Nie mów
tylko mamie. Któregoś dnia odebrał Adamowi ciało. Odebrał mu godność. Ale
przede wszystkim odebrał mu tożsamość. Piekło przez które przechodzi się bez
własnej tożsamości, jest po wielokroć gorsze. Bo nie można człowieka bardziej
skrzywdzić, niż odbierając mu jego człowieczeństwo. Zabierając godność. I
zostawiając go jak pustą skorupę. Sam przeciwko całemu światu. Sam przeciwko
ludziom którzy najpierw będą bić, a potem zadawać pytania. Którzy zniszczą
jeszcze to co zostało. Kołaczące się resztki siebie.
Antoni, jedno oko miał
zasnute bielmem. Drugie było przymrużone, jakby musiało bardzo skupiać wzrok,
aby cokolwiek zobaczyć. Cały czas poprawiał aparat słuchowy, który sprawiał mu
dyskomfort. Ubrany czysto, acz biednie. Tak jak ubierają się ludzie u kresu
swojej drogi. Z tą typową nonszalancją dla starych jeansów i kurtki
pamiętającej ubiegłe stulecie. Twarz pokryta zmarszczkami wyrażała nic innego
jak bezgraniczne znużenie odbytą już drogą. Przeciskał się wąskim przejściem między
siedzeniami, do jedynego wolnego miejsca w wagonie. „Przepraszam, czy mogę?”
Zapytał nieśmiało, jakiejś facetki przy oknie. Nie spojrzała nawet, tylko
potakująco skinęła głową. Usiadł, tak jakby nie chciał zajmować zbyt wiele
miejsca. Jednym widzącym okiem wpatrzył się w przestrzeń. W tym czasie podszedł
do niego młody chłopak, na oko dwudziestokilkuletni. Puknął go bezceremonialnie
w ramię. „Przepraszam, obowiązkowa rezerwacja miejsc, a to moje miejsce” –
zaczął opryskliwie. Antoni podniósł na niego niewidzące oczy i zaczął bardzo
przepraszać. Młody spojrzał na to z pogardą.
Staruszek, złapał w tym czasie
swoją malutką walizeczkę i zawstydzony zaczął się kierować w stronę wyjścia. „Proszę
pana!” Zawołał ktoś za nim. „Proszę pana! Pan tu usiądzie, my i tak wysiadamy
niedługo. Możemy, pół godziny postać. Nam korona z głowy nie spadnie” mężczyzna
rzucił spojrzenie, nadętemu młokosowi. Antoni zaczął się wzbraniać, to prawda,
był stary. Jednak przyzwyczaił się, że to nie jest kraj dla starych ludzi. Że
jego starość była dla wszystkim ciężarem. Dlatego każdy okruch dobrej woli,
traktował z bezgranicznym zdumieniem, kogoś, kto doświadczył w życiu już nazbyt
wiele złych rzeczy. Uprzejma para zaczęła zmierzać do wyjścia. Ona ciągnęła
walizkę. On za nią, niósł kurtki i tekturowy kubek z kawą. Przechodząc obok
młokosa, potknął się i wylał na niego gorącą zawartość. Chłopak poderwał się
jak oparzony, zbyt zdumiony żeby cokolwiek powiedzieć. „Ups!” prychnął
mężczyzna „Karma szmato”. Spojrzał chłopaczkowi twardo w oczy i wszedł do
następnego wagonu.
Tym oto akcentem pragnę zakończyć
pierwszą część z pociągowych opowieści. Nie była miła. Nie była nawet zabawna.
Chociaż mogłaby być. Jednak nastrój mam taki, że z zabawnych rzeczy śmieszą
mnie dzisiaj jedynie te cyniczne. Nie chciałam też nikogo urazić. Ale jeśli poczułeś się źle, czytając to, to dobrze. To znaczy, że jest w Tobie trochę empatii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz