Kiedyś przychodził taki okres roku, kiedy ziemię skuwał
mróz. Zaspy śniegu malowniczo przechodziły w błotną pluchę przy drogach. A
jakieś szkraby lepiły bałwana, bo akurat zaczął im się okres ferii. Wtedy też
mogłeś mieć pewność, że odbędzie się Zimowy Zjazd. Opowiem wam teraz pewną
historię. Historię wielkich marzeń, nie tak wielkich ludzi. Historię pragnień i
ich urzeczywistnienia. Ale też opowiem, jak w tym wszystkim się odnalazłam i
jak walczyłam z Bogiem.
JA TAM? A GDZIEŻ…
Swojego czasu byłam naprawdę wierną fanką Zimowych Zjazdów.
Jednak nagle okazało się, że ZZ ewoluowały. Średnio mi się to podobało. Bo po
co ulepszać coś, co zrzeszało po 900 osób i było naprawdę dobre. Pojechałam na
EXODUS CONF w zeszłym roku, zobaczyć się ze znajomym. Mieszkałam już wtedy w
Gdańsku. Ale szczerze mówiąc, codzienny dojazd z Oruni na Żabiankę bardzo
średnio mi się uśmiechał. Zresztą to nie dla mnie. Ze szkoły na Ergo Arenę.
Masówki. Za dużo ludzi. Za dużo hałasu. Za drogo. Nie. I już. Chociaż
samo przedsięwzięcie zrobiło na mnie spore wrażenie. Odezwał się we mnie
hejter. Przerost formy nad treścią. Ot co.
W tym roku, coś się we mnie zmieniało. Kilka sytuacji
życiowych, sprawiło że zmieniłam postawę. Postanowiłam się w coś
zaangażować. I był to właśnie Exodus. Oczywiście wybrałam bardzo bezpiecznie.
Administrację Wolontariatu. Na sam EX raczej
się nie wybierałam. Jednak zadzwoniła do mnie Monia i powiedziała, że
wykruszyła się jedna osoba z obsługi Areny. Dalej nie przekonana
wstępnie się zgodziłam. W końcu, moja siostra powiedziała: Jadę, będę
wolontariuszem. Nie miałam już wtedy wyboru. Pojechałam z nią.
ZASKOCZENIE, SZOK,
NIEDOWIERZANIE
Spodziewałam się najgorszego. Dobra może bez takich mocnych
słów. Ale pojechałam tam z naprawdę dużą dawką sceptycyzmu. Nie wiedziałam
czego oczekiwać. Pierwszy raz byłam na takiej wielkiej imprezie. Pierwszy raz byłam wolontariuszem. Mimo początkowego totalnego braku organizacji, przy składaniu
sceny, gdzie wszyscy kręcili się bez celu jak
mrówki, później już było tylko lepiej. Dobra. Oprócz poranków. Poranki były
okropne. Były straszne. Ochrona śpiąca w tej samej sali noclegowej, miała
budziki nastawione na 5:50.
Odezwa do ludu: Kochane dziewczyny czytające ten tekst, na
miłość boską, następnym razem jak idziecie umyć rano zadek, upewnijcie się, że
wyłączyłyście budzik – Dziękuję serdecznie.
Jednak jak wielka maszyna ruszyła, nic nie zdołało jej
zatrzymać. Niezwykłe. Ponad 200 wolontariuszy zorganizowanych jak w zegarku.
Niektórzy, pełniący warty od 6:30, czasami do 3 w nocy. Systematyczni, sprawni,
zaangażowani, uśmiechnięci.
MAŁY SOCJOPATA
Czy to będzie zdziwieniem dla kogokolwiek, jeśli powiem, że
nie lubię przebywać z ludźmi? Nie. Raczej nie. Boję się tłumów. Im więcej tym
gorzej. I powiem wam, że tu przeżyłam kolejny szok. Każda napotkana osoba,
emanowała takim ciepłem i radością, że aż chciało się z nią spędzać czas.
Mogłeś zaczepić kogokolwiek z pytaniem o godzinę i spędzić następne dwie na
rozmowie. Co w tym niezwykłego? Co było w tych ludziach takiego? Właśnie.
Budzona 50tym budzikiem tego poranka, zwlekałam się pod
prysznic i tkwiłam tam spłukując z siebie resztki snu. Ubrana i względnie
umalowana pędziłam do Stuff room’u na kawkę i drożdżówę. Z którego to miejsca z
wielkim ukłonem dziękuję, Emilce i wolontariuszom tegoż panelu za przecudowne
przyjęcie. Wasza woda i kawa uratowały mi niejednokrotnie życie!
Następnie trochę spóźniona, biegłam na zbiórkę i poranne
nabożeństwo. Rewelacja. Cały czas w ruchu. Cały czas coś się działo. EXODUS
CONF jest jedynym miejscem gdzie możesz zbić piąteczkę z Ekskluzywnym Menelem.
Uściskać się i po przyjacielsku pogadać z Mariką. A także tańczyć pod sceną
Pogo w imieniu Jezusa – Amen sis!
Nie będę wam też opowiadać, o ogólnym przebiegu. Poczytajcie
sobie w internecie. Nawet będę miła i Wam zalinkuję parę rzeczy. A co.
ERGO ARENA i DZIKI
TŁUM

JAK WALCZYŁAM Z
BOGIEM
Jestem osobą dobrze wierzącą. Nawet powiedziałabym, że z
pewnym ugruntowanym stażem. Ale są dalej takie rzeczy, których w kościele nie
robię. Nie wychodzę do modlitwy i jakoś średnio wierzę w uzdrowienie. Tym razem
złamałam obie te zasady i wyszłam do modlitwy po uzdrowienie xD Śmieszek ze
mnie. Ale Bóg jest większy śmieszek. Wyobraźcie sobie, stoję tam pod sceną, na
samym środku. Z lewej tłum. Z prawej tłum. Z tyłu tłum. Pastor Jagiełło, mówi:
módlcie się. Modlimy się. Połóżcie rękę na chore miejsce. Kładę. Na brzuch i
plecy. Na plecy bardziej. Te plecy mnie wkurzały. Od 3 lat nieustanny ból. Przy
siedzeniu, przy staniu nawet bardziej. Jak oddychałam. Ciągle! Byłam półtorej
roku temu na konfie w Waw dotyczącej uzdrowienia. Przyjechał na nią, wielki
kaznodzieja działający bardzo spektakularnie w tej służbie. Pomodlił i nic.
Plecy bolały dalej. Bach. Stoję tam więc z przodu i naprawdę podłamana mówię:
- Mi padre (znaczy tate , tak sądzę) , weź mnie uzdrów bo
nie zdżierżę
- Jo, dobra – odpowiada Bóg – ale wyjdziesz i powiesz
świadectwo.
- Nie wyjdę – odpowiadam, bo mówienia przed tłumem boję się
bardziej niż domofonów, a to naprawdę duża sprawa
- Wyjdziesz – drąży Bóg
- NIE WYJDĘ!!
Prostuję się. Plecy mnie nie bolą. Oddycham swobodnie, bez
kłucia pod łopatką. Mogę się po raz pierwszy od lat naprawdę wyprostować do
pionu. Cholera. Zaczynam płakać jak dzieciak. Łkam z ulgi. Ale stoi we mnie mur, który muszę pokonać. Nie chcę na tą
scenę. Jak ja powiem cokolwiek do tylu ludzi. Matko. Nie ma opcji. Wyszła ruda
na scenę. Co ja gorsza od rudej będę?! Dobra. Poszłam. Znaczy, moje nogi
poszły. A ja w głowie krzyczałam nie nie nienienienieneineieneinie. Wiecie co?
Powiedziałam to świadectwo, chociaż wszystko się we mnie buntowało. Chyba jako
jedyna osoba płakałam na tej scenie z zapuchniętą czerwoną gębą. Ale wiecie co?
Warto było. Bo minęło od tamtego momentu już kilka dni, a ja.. Ja normalnie
tańczę! Mam w końcu zdrowy kręgosłup. I to się liczy najbardziej na świecie.
Dobrego mamy Tatę. Naprawdę. W dodatku jajcarza. Czego chcieć więcej.
Wtedy też. Ogólnie się wzruszyłam. Bo cała konferencja
pokazała mi tyle różnych rzeczy. Na przykład, że jestem w stanie spać po 3h na
dobę na twardym materacu i jeszcze być za to wdzięczna. Że potrafię jednak
pozyskiwać przyjaciół i nawiązywać kontakt z ludźmi od tak sobie. Że
uczestnictwo w wolontariacie jest o wiele lepsze niż bycie zwykłym szarym
uczestnikiem konferencji – true.
I tak sobie właśnie myślę, że mogłabym jeszcze pisać i
pisać. Zachwycać się i rozwodzić. Ale co ja będę po próżnicy. Chcesz się
przekonać jak to jest? Zapraszam serdecznie w przyszłym roku. Zwłaszcza do
wolontariatu. Wolontariat jest miazga i sztos (nauczyłam się nowego słowa –
brawo dla mnie)
Z tego też miejsca pragnę podziękować kilku osobom: Monice
Strzałkowskiej – za bezbłędne słowa wsparcia i zaufanie. Kasi Młynarskiej, za
niesamowitą organizację teamu Arenowego, która to Kasia sprawiła, że miałam
poczucie, że uczestniczę w najfajniejszej i najlepszej służbie świata. I nawet
kolekta nie była taka straszna. Oraz Klaudii Stępień, za to że po prostu tak.
Dziękuję mordko! No i oczywiście reszcie mojego teamu z którym mogłam pracować, składać, skakać, śmiać się, żartować.
Kiedy indziej jednak pochlipię na klawiaturę. Teraz
uśmiechnę się jeszcze raz do lustra i stwierdzę, że jestem ogromną szczęściarą,
będąc tym kim jestem.
Nie będę się teraz rozpisywać o moich duchowych przemyśleniach. Jutro. Jutro będzie na to dobry czas.
Teraz pragnę życzyć Wam cudownego wieczoru. Dziękuję raz jeszcze.
JAK BYŁO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz