Stanął zegar. Ten najważniejszy,
wiszący na głównej ścianie. O randze i ustatkowanej pozycji, która każe zerkać
na niego co 30 sec i upewniać się że wciąż tam jest. Każdy taki zegar posiada i
nikt mi nie wmówi, że nie. Nasz wisiał akurat w kuchnio-salono-jadalni i pełnił
kluczową rolę w życiu wszystkich mieszkańców plebanii.
Zerkasz raz. Zerkasz drugi. Niby
wiadomo, że czas ma tendencję do wleczenia i rozwlekania. Ale to raczej nie
możliwe, by człowiek zdążył ugotować obiad, zrobić pranie, nawrzeszczeć na
innych, zaliczyć pięknego orła, bo znów poszła uszczelka w pralce, znów się
trochę powydzierać, bo frustracja buzuje. Patrzysz a tu dalej czwarta
dwadzieścia jeden. I dopiero gdy jeden dzień z kolejnym przejdą, jesteś na
etapie zdania sobie sprawy, że coś z zegarkiem jest nie tak.
Johnowi zabrało to całe trzy dni i
dopiero się połapał. Trochę małpiastym ruchem ręki zamachnął w kierunku
przechodzącego Davida.
- Ughugh.. tam, tam*… – powiedział
pokazując na zegarek i robiąc minę w ciup. David pokiwał głową i powiedział
- Tak, tak… - podrapał się po
głowie i zawisł tak z ręką na dobre cztery okrążenia tarczy – upsuty! – w końcu
rzucił odkrywczo.
- Co my zrobim tera? – John nie
dawał za wygraną. Fakt upsucia zegarka nerwowo odbijał się w jego podskokach z
jednej chudziasznej nogi na drugą. David w tym czasie wzruszył ramionami i
zastygł patrząc się na obiekt żywych uczuć.
Mniej więcej w połowie tej
kontemplacji wpadł Marcin. Wydając, zwyczajowo dziwne odgłosy, zaczął się
dopytywać co się dzieje i dlaczego panowie tak stoją. W krótkich prostych
afrykańskich słowach, zostało mu objaśnione jak się sprawy mają. Wysunął nawet
tezę, że to może bateria padła. Wywiązała się szybka dyskusja i stwierdzono, iż
ze sprawą nie należy zwlekać. Baterię trzeba wymienić, najlepiej w trybie
natychmiastowym!
David zdjął zegar ze ściany i
poszli. Do Tesco.
Dopiero przed świątynią handlu okazało
się, że drugi murzynów targa zegar dalej ze sobą. Wyjął baterię, a tarczę
położył przed drzwiami, bo po co wnosić do środka. Dumnie wyprostowany, wśród
swojej świty składającej się z mało reprezentatywnych Marcina i Johna, wkroczył
w czeluści za automatycznymi drzwiami. Używając w ciągu następnej pół godziny
mowy niewerbalnej jako głównego środka komunikacji, udało im się w końcu
wytłumaczyć, że potrzebują nowej baterii. Lekko zdruzgotany sprzedawca pożegnał
ich martwym spojrzeniem.
A zegarka przed drzwiami nie było.
Nie było również w okolicznych
śmietnikach, ani pod kołami samochodów. Nie dopatrzyli się go ani pod spódnicą
starszej baby. Ani w przydrożnych rowach. Nigdzie też nie pozostawił tropu.
Legendy głoszą, że uciekł z francuską prostytutką, by od tej pory wieść życie
tułacza, aż w końcu zaciągnąć się do cyrku i bawić gawiedź. I nie potrafię do
siebie dopuścić myśli, że zaiwanił go bezdomny i powiesił w swoich krzakach, bo
akurat mu pasuje do wiosennej kolekcji. Na zawsze pozostanie w naszych sercach.
*dialogi zostały spolszczone, ale
przełożone naprawdę z największym oddaniem i zachowując charakter wypowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz