
Prawie zostałam wege. Prawie. Może prawie robi wielką różnicę. Jednak dla mnie to i tak są milowe kroki. Jednak czym by była historia, opowiedziana od środka. Prawdziwe historie wymagają, prawdziwie snutych opowieści. A było to tak.
W październiku odwiedziłam rodzinkę. Z każdego wyjazdu na Mazury, przywożę jakieś nowe pomysły i inspirację. Tym razem padło na gluten. Wraz z mamą przedyskutowałyśmy moje problemy zdrowotne. Stwierdziłyśmy zgodnie, że znacznie nasiliły się gdy znów zaczęłam jeść potworne ilości chleba, ciastek i takich tam. Dlatego mama sprzedała mi opcję z odstawieniem glutenu. Jeszcze w te wakacje z politowaniem patrzyłam na zwariowane mamuśki, co swoje dzieci broniły krzyżem przed morderczą mąką . Ze zdziwieniem odkryłam fakt, że zaczynam się do tego grona powoli zaliczać. Odstawiłam wszystko, co mogłoby zawierać jakieś ilości mąki. Nawet czekoladę z chrupkami. Zaczęło być lepiej.
Przed listopadowym 8kg wyzwaniem poszłam do lekarza. Pisałam nawet o tym ostatnio. Po tej konsultacji zaczęłam brać leki - pomogły. 7kg poleciało bardzo szybko. Skończyły się leki. Skończyły się kg. Ba. Zaczęły wracać. Ale nic to. Zaczęłam zachodzić w głowę co jeszcze mogę zrobić. Co jest nie tak. Przestało chodzić o "schudnę", zaczęło chodzić o zdrowie. Zrobiło się poważnie. Wtedy poznałam ją.
Uśmiechniętą, ciemnowłosą o bystrym oku. Przyjaciółka, przyjaciela. Weganka. Przegadałyśmy pół nocy i jeszcze trochę. I zapaliła we mnie to coś. Coś co zawsze krzyczało: kochasz mięcho, jajka, mleko i nabiał. Z drugiej jednak strony, co mi to daje. Niekończące się problemy ze zdrowiem. Wyeliminowanie glutenu z codziennej diety, nie dało aż tak spektakularnych efektów. Ale pomogło. Przestałam puchnąć. Przestał mnie boleć brzuch. Teraz przyszła kolej na mięso i jaja. Odstawiłam też mleko. Jogurty. Schody pojawiły się przy gotowaniu. Czym zabielić szpinak, skoro nie wolno nabiału? A jeśli chcę zjeść coś innego, niż surowe warzywa. Gotowane? Robione na parze? Pomysły mi się kończą szybciej niż się zaczęły. Oczywiście jestem świadoma tego, że istnieje tona blogów o wegańskim jedzeniu. Jednak jestem z natury zbyt leniwa, żeby znaleźć przepis który mnie zadowoli. I zbyt mało przekonana o umiejętnościach kulinarnych, aby zdobyć się na wykonanie czegoś niezwykłego. Ale wszystko przede mną. Znając życie, będziecie świadkami moich zmagań z tofu. Z soją i kotletami z kaszy jaglanej. Niejeden garnek przypalę. I nie jedną papkę wywalę w kibel.
Najważniejsze ciągle pozostaje to, że chodzi nie o sylwetkę.Nie o wagę. A o zdrowie. O to że w końcu zaczynam cieszyć się życiem. Którym nie cieszyłam się przez prawie rok. Uśmiecham się do lustra i idę przed siebie dalej. Prawie wege. Już wkrótce all wege. To będzie bardzo interesujący rok.
love. O.
Z każdym kolejnym, nowym postem coraz bardziej motywujesz mnie do tego, by zacząć zwracać uwagę na to co mam na talerzu zanim to zjem oraz do tego, że czas zacząć dbać o siebie i ruszyć dupę z fotela.
OdpowiedzUsuńA tak btw, to brakowało mi Twojego bloga