5 lutego 2016
Ach ten Tarantino: Nienawistna Ósemka
Nadszedł weekend, a że mieliśmy zaległą randkę. Przyznam, trochę nas poniosło. Poniosło mocno, bo aż do kina. A co, w środku weekendu? Stać nas! Tacy z nas studenci od siedmiu boleści. Może i głód będzie zaglądał w oczy do końca miesiąca. Ale kultury przecież trzeba zażywać!
Wybór był prosty. Sala numer jeden: Dziadowskie Romansidło produkcji polskiej - nie dziękuję. Sala numer dwa: Gwiezdne Wojny - wypchane po brzegi, a ja już widziałam. Zgodnie uznaliśmy, że najlepsze na randki jest krwawe mordobicie. Aczkolwiek, jako dumni reprezentanci swojego pokolenia Z, sięgnęliśmy najpierw do googlowej wyroczni. Zenki i mariany narzekały, że odstępstwo od klasyki. Że Tarantino się stacza. Że to nie ten poziom co kiedyś. Machnęłam ręką. To przecież Tarantino! Z hajsem w zębach poszliśmy.
Ahtung! Tekst może zawierać śladowe ilości spoilerów.
Z jego kinem jest tak, że albo kochasz, albo szczerze nienawidzisz. Mój pierwszy raz miałam gdzieś w bazie z koców, ukradkiem oglądając KillBilla na starym poczciwym blaszaku. Rodzice kategorycznie zabronili mówiąc, że to nie jest kino dla 13 latki. Ostre walki i fontanny krwi, jakoś bardziej do mnie przemawiały niż wulgarne sceny z SouthParku. Urzekło mnie. Wszystko mnie urzekło. Sceny, kadry, muzyka, dialogi. Zwłaszcza dialogi. Jeśli jest coś, co szczerze uwielbiam, to inteligentny rasistowski żart Quentina.
Nienawistna Ósemka mnie nie rozczarowała. Mimo przydługiego początku, wyszłam z kina z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie wiem jak wy, ale mimo wszystko za każdym razem jestem zaskoczona, kiedy Tarantino z sadystyczną radością morduje praktycznie wszystkich bohaterów. Seans wciągał. Dałam się ponieść, zabrać w wir wydarzeń. Tak bardzo, że zapomniałam nawet o podjadaniu karmelowego popcornu. A to już jest naprawdę coś.
Jeśli Tarantino to i jego ulubiony skład aktorski. A kreacje były naprawdę... Mocne? To dobre określenie. Od pierwszych chwil znienawidziłam, pokochałam i jeszcze raz znienawidziłam. Szeryfa osobiście powiesiłabym za jajca na drzewie. Na śmierć antypatycznej baby ze śliwą pod okiem, wyczekiwałam z utęsknieniem cały seans. A Samuela L. Jacksona uwielbiałam za każdy gest, ruch i słowo.
I krew. Dużo krwi.
Klasyczny Tarantino. Najbardziej klasyczny w czystej postaci. Kto nie był, polecam. Najlepiej wydane pieniądze w tym roku. Zapewniam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz