Dzisiaj coś troszkę innego na blogu, ale w końcu to mój blog ;) Chciałabym wam opowiedzieć historię pewnego fotela. Będzie trochę długa, jako że dawno nie było nic na blogu oraz tej, że jest to mrożąca krew w żyłach historia pewnego człowieka (w roli głównej ja) jak też pewnego fotela (w roli głównej pobocznej, fotel). A było to tak...
marzec
Za górami, za lasami, gdzieś na mazurach przy chłodnej marcowej pogodzie, zjawił się na moim tarasie fotel. Podeszła do mnie Babcia, żywiołowo ucałowała i wskazała ręką na rzeczony przedmiot.
- Masz, to w prezencie od dziadka. Bo słyszał, że się ostatnio bawisz w odnawianie mebelków. Walał mu się po warsztacie, to pomyślał o tobie - uśmiechnęła się ciepło w moją stronę.
W oczach zapaliły mi się ogniste iskierki, bo fotel był boski. Dokładnie taki jak sobie wymarzyłam. Taki jak wielokrotnie oglądałam w internecie, na stronach ze stylowymi wnętrzami. Uściskałam Babcię, nie mogąc jej się nadziękować za ten cudowny podarunek.
- Dziadkowi dziękuj - puściła mi oko i znów się uśmiechnęła. Jedynie Mama kręciła głową z irytacją i pełnym niezrozumieniem dla kolejnego starego grata, w moim stosie starych gratów.
Tak oto stałam się posiadaczką najfajniejszego grata pod słońcem. A to że starego i zniszczonego, to przecież nic! Gwiazdka przyszła wcześniej w tym roku! I to o całe dziewięć miesięcy!
![]() |
Stan orgyginalny, powiedziałabym nawet, że surowy |
Lakier odpada i odpryskuje. Siedzisko twarde jak kamień i trzeszczy. Poszewka wali fajami, jakby stał w gdańskiej spelunie przez dziesięciolecia. Zresztą jest poprzecierana i chropowata. Niezwykle nieprzyjemna w dotyku. No i kurzy jak z golfa trójki. Westchnęłam ciężko z myślą, że czeka mnie kawał roboty do wykonania. Jak bardzo się myliłam. Tego co się narobiłam przy tym fotelu, co się naklęłam, co palców nacięłam i namarnowałam materiału, to moje. Roboty był ogrom i jeszcze troszeczkę.
Zaczęłam od oderwania podszewki, spod spodu, aby dobrać się do śrub mocujących całość. Zasypała mnie chmura pomarańczowego pyłu z gąbki. A ja, mądra, rozbierałam go na wykładzinie w pokoju. Nie muszę mówić ile zajęło mi potem odkurzanie. Dobra. Powiem. Dwie godziny.
Tu pierwsza dla mnie nauczka: rozbrajaj bomby, na kafelkach, a najlepiej okrytych folią, bo się syfi.
Po półgodzinnych mocowaniach, ubabrana od stóp po czubek głowy, odkręciłam pierwszą śrubę. Zastygło na amen. Rdza miała używane. Dwie godziny później, miałam z głowy już wszystkie. Zabrałam się zadowolona za szlifowanie drewnianego stelażu. Do dyspozycji miałam jedynie szlifierkę oscylacyjną prostokątną i papier gruboziarnisty. Gorąca głowa, po co czekać do jutra, żeby papier z mniejszym ziarnem dokupić. Teraz już! No i fotel dostał mikro wżerów. Nauczka druga dla mnie: Czekaj na zakup materiałów, bo wena weną, ale szkody więcej niż pożytku.
Po czym wpadłam na kolejny genialny pomysł! Zamaluję tą tapicerkę farbą (bo widziałam w inetrnecie, że tak robią.) A nuż wyjdzie z tego coś fajnego, no i się nie będzie kurzyło! Zamalowałam zatem. Cel drugi osiągnęłam, nie kurzył się i zamiast fajami walił farbą. Cel pierwszy: fiasko. Wyglądał opłakanie. Nauczka trzecia: NIE MALUJ FARBĄ, JAK SIĘ NIE ZNASZ, bo popsujesz. Koniec nauczki.
Głupia baba! Trzeba będzie czymś to jednak obić. Zatem zrobiłam przegląd materiałów, a tych miałam od groma, tylko, że jakby nie wszystkie w moim stylu. Zdecydowałam się na pluszowy pomarańcz. Że się trochę mienił złotem, to stwierdziłam, że będzie git bomba. A jeśli popsuję, to płakać też za bardzo nie będę.
W tym czasie farba na obiciu zaschła i stwardniała na kamień. Jak się siadało, skrzypiał jeszcze bardziej.
![]() |
no cusz... |
- Grzesiu słuchaj! Fotel obiłam! Skończyłam, no piękny jest, cudowny. A tak się napracowałam! Ale jest super. Wpadnij zobaczyć! - mój emocjonujący monolog przerwał chrobot w słuchawce.
- Babo, ty wiesz która jest? - zapytał półprzytomny i trochę wkurzony.
- Która? - zainteresowałam się należycie, bo na zegarek nie patrzyłam od kilku ładnych godzin.
- Czwarta nad ranem! Kobieto, daj żyć, daj spać!
- Nie gadaj! Tak późno? Przepraszam szalenie, nie chciałam cię obudzić. To wpadnij jutro go zobaczyć. Śpij dobrze! - zaszczebiotałam w słuchawkę
- Mhmm.. dobranoc... - mruknął, najprawdopodobniej już śpiąc.
Zjawił się dnia następnego.
- No pokaż, że cały ten raban, którym budzisz mnie w środku nocy. - spojrzał na mnie pobłażliwie. A wierzcie mi, dwa razy nie musiał powtarzać. W radosnych podskokach zaciągnęłam go do pokoju i robiąc tadaa, ukazałam mu skończony fotel.
- I jak?! - zapytałam entuzjastycznie.
- Emm.. Noo.. Nie w moim stylu. - Uniósł sceptycznie brew i ciężko westchnął.
- No ale nie podoba ci się? Tak się napracowałam... - musiałam wyglądać sto nieszczęść. Grześ popacał mnie po główce i powiedział:
- Nie no, jest okej. Ale tu obicie ci trochę nie wyszło. Tu krzywo. A no i ten wzorek...
- Wzorek jest właśnie najfajniejszy! Najbardziej mi się podoba z całości, dodaje mu takiego smaczku, no przyjżyjże się lepiej!
- No jak tam uważasz Olga, tobie się ma podobać.
Przyjechał mój ojciec. Został on również natychmiast postawiony przed cudem mego fotela. Spojrzał i pokręcił głową.
- Co to za gruchot?
- No tate, sama obiłam. Nie gruchot, tylko stylowy jest. Vintage.
- Perelowski badziew, daj spokój dziewczyno.
- No weź usiądź chociaż, zobacz jaki wygodny!
- Twardy jak cholera. I skrzypi. Wywal go na śmietnik, albo spal. Nie zbieraj gratów w domu, bo będzie jak u babci. - parsknął zirytowany i żeby zademonstrować jak skrzypi siadł mocniej. A fotel, nie wiedząc czy to nie wytrzymując nadmiaru negatywnych opinii, czy też może siły ojcowego osiemdziesięciokilagramowego nacisku, rozpadł się. Cholerne śruby, zamocowane 'na chwilę, bo się dokupi nowe' poszły, z nimi poszedł również klej. Załamałam ręce.
A fotel? Przestawiany był z miejsca na miejsce, po czym wylądował w kawałkach na strychu, czekając, aż dokupię śruby.
![]() |
dizajnerskie wzorki, co mnie tak urzekły |
listopad
W przypływie listopadowej niemocy, postanowiłam wyrwać się jakoś z tego marazmu i przypomniałam sobie o moim fotelu. Wlazłam na ten strych i go staszczyłam po drabinie, klnąc co niemiara, bo kto go tam umieścił. Popatrzyłam na niego sceptycznym okiem i stwierdziłam, że faktycznie, odwaliłam kawał niezłej fuszery. Prawdziwy Janusz tapicerstwa ze mnie. Postanowiłam tym razem do sprawy podejść rzeczowo i rozsądnie.
1. Na pierwszy ogień poszły nóżki i konstrukcja.
Przez te pół roku, zdążył mi się zmienić pogląd co do dizajnerskich wzorków. Zeszlifowałam wszystko w cholerę. Tym razem dysponując szlifierką udarową, pracowałam na najniższym ziarnie. Ale nie wytrzymało presji farby, którą pokryłam wszystko wcześniej. Przeszłam na średnie ziarno. Dało radę, ale powierzchnia pozostała chropowata. Poprawiłam najmniejszym ziarnem i uzyskałam perfekcyjną gładkość. Dobra robota Olga! O to nam chodziło!
2. Następnie załamałam ręce nad pomarańczowym obiciem
Jej, jak ja mogłam to tak schrzanić. Dziadek - tapicer z zawodu - pewnie by się załamał. Zaczęłam je odrywać, co nie było łatwym zadaniem, bo do przymocowania na dole, użyłam wcześniej: gwoździ! I to takich pięciocentymetrowych. Brawo ja! Głupia baba. Nauczka czwarta: Nigdy, ale to przenigdy nie używaj gwoździ do takich rzeczy, rozebrać to potem jest cholernie trudno. Po dwóch godzinach użeranki, udało mi się! Pomarańcz odszedł w niepamięć.
3. Stanęłam przed cudem zielonej tapicerki, pomalowanej przeze mnie na biało.

4. Zdarłam tapicerkę.
I moim oczom ukazała się pomarańczowa gąbka z wypełnienia, która była tak stara, że zdążyła się ubić i zaschnąć. A gdzie się ubiła za mocno, tam się rozkruszała i odpadała. Matkobosko. Dobra, wymieniamy. Na czymś takim, nie miałam zamiaru siedzieć. Po kolejnej godzinie, siedząc umorusana i w szczątkach gąbki, stwierdziłam, że padam na ryj, przez co postanowiłam się przespać z tematem.
5. Przyjechała Madzia
Ja w tym czasie, wykonałam telefon gorzkich żali do Babci, żeby się dowiedzieć, gdzie u licha w święto dostanę gąbkę i czy może dziadek nie ma w swoim warsztacie trochę na zbyciu.

6. Przybijanie pistoletem tapicerskim nie dało rady
A na gwoździe, nauczona doświadczeniem, nie miałam zamiaru tego robić. Przecież tym z youtuba wychodziło pistoletem!
- Te, ona jest za gruba. Tniemy! - zawyrokowałam, rzucając prawie fachowym okiem.
Cięłyśmy zatem i dopasowywałyśmy. Okazało się, że tym razem działa, nawet całkiem poprawnie.
7. Wynikł pewien problem,
Nie miałam tej cieniutkiej gąbki na pokrycie tej pierwszej. Prześcieradło! Przecież chodzi tylko o to żeby zabezpieczyć! Przewalało mi się takie stare, które miało zostać przeznaczone na szmaty, ale postawiłam przed nim rolę zaszczytniejszą. Wyglądało dobrze. Trzymało się nieźle.
8. Jaką tkaniną to obić?!

Po kolejnej godzinie, moim oczom ukazało się pięknie siedzisko. Dopracowałam jeszcze kilka szczegółów i w te pędy poleciałam do Madzi.
- Mów! Ale szczerze! Jak jest?
- Cudowny! Jak ładnie to wszystko pasuje! I te paseczki! Jakbym ci nie pomagała, to w życiu bym nie powiedziała, że to nie sklepowy. Dobrze się spisałaś - pochwaliła mnie zadowolona.
9. Postanowiłam następnego dnia dokupić linę żeglarską
Tak, żeby czymś zakryć zszywki. Dokleiłam ją, klejem na gorąco. W międzyczasie uszyłam poduszki. Polakierowałam bezbarwnym lakierem ochronnym nóżki i lekko je zmatowiłam. Jeszcze tylko klejenie drewnianych elementów, dokręcenie śrub (które pomna całej afery w końcu nabyłam). Gotowe! Tyle czekałam, ale w końcu mam! Jest piękny. Właśnie taki jak miał być. I tym razem mówię to zupełnie uczciwie.
![]() |
#tymirencymatouczyniłam |
![]() |
przed i po :) |
Czeka go tylko ostatnia próba: ojcowskiego zadka. Jak to przeżyje, to przeżyje już wszystko.
Oby Twój fotel żył długo i szczęśliwie, bo na mój się taka jedna przewróciła i nie ma xD
OdpowiedzUsuń"Nie zbieraj gratów w domu, bo będzie jak u babci." - albo jak u ciotki Emilii ;). Niestety to jest w genach i nie da się z tym walczyć. Można tylko przerabiać ;).
OdpowiedzUsuńMoim skromnym zdaniem, to jest najlepsza pula genów, którą mogłam odziedziczyć :)
Usuń